Tadeusz Miciński
O, jakież idą srebrne chmury…
O, jakież idą srebrne chmury
na te olbrzymie czarne szczyty!
. . . nagły lecący ogień z purpury —
gwiazda! jak duch z amfory rozbitej.
W tych basztach popękanych są dziwne ulice,
w jaskiniach tajnych błyskają światełka —
meteor upadł w wyklęte ciemnice,
niechaj me serce hymnem swym rozełka!
Księżyc i chmury — i ja — Twórca wolny!
jam rozwulkanił te góry w przedwieku,
ja widmo groźne żyjące w człowieku,
ja niebo — gwiazdy dzierżę — i ów zamek dolny!
Teraz mój los widzę — mój los widzę — ten, że jestem bóg!
prawdę mówiłeś do mnie Lucyferze!
to zapomnienie straszne i wyjście za próg
mojej wieczności — skąd grzech źródło bierze!
Światła nad wodą śniącą, gdzie umarłe ludy;
obłoki cicho śnieżą te mury podniebne, —
a tam w księżycu zamek miłości i złudy
i zaklęte w kamieniu sonaty pogrzebne.
Bóg! jest Bóg! do niego się pięły tytany law
i zdumione stanęły przed gwiazd huraganem
i czytając księgę diamentowych praw,
umilkły — w zachwycenia morzu nieprzejrzanem.
Ja mrok — ja smutek — ja bezmoc — a jednak też bóg!
——————————————
mozaiki gwiazd na czarnych wniebowziętych szczytach!
——————————————
——————————————
——————————————
Księżycu! przy ołtarzu chmur — wieszczku i kapłanie —
daj mi sny — tak skrzydlate — samotne — przejasne —
bym zapomniał, że idę w wyklęte otchłanie,
iskrząc się męką ognia — aż w dymach zagasnę!
...........................
...........................
Ciemne drogi me!
wysrebrzone —
ukochane
wycałowane przez księżyc!