Tadeusz Miciński
Jaki lekki — zwinny…
Jaki lekki — zwinny — chybki —
sunę przez zarośla!
mój skok przesadza polany,
skąpane w mgle i księżycu.
Oczy migocą zielono,
grzbiet się pręży,
centki błyskają w zaroślach.
Otom król chytrych, silnych
zwierząt: ja —
tygrys.
I widzę:
siedzi pod czerwoną palmą
w białej sukni —
z księgą indyjskiej mądrości.
Pełzam w gęstwinie dżungli —
u nóg jej począłem się łasić —
w obłędzie strachu
nie śmie drgnąć.
Patrzy na mnie, patrzy —
jak ptak o bijącem gwałtownie sercu.
Lekko ją łapą
przechylam —
ona próbuje wstać —
i nagle —
kły wbijam w klatkę piersiową
— strumienie gorącej krwi
w bolesnym jęku
wiją się przed memi oczyma.
Ona tylko raz —
mój Boże —
szepnęła moje imię —
I obudziłem się —
mój Boże —
własną
pierś rozdarłem
i broczę krwią.