Stanisław Jachowicz
Kotek lizuś
Póki były w spiżarni sadło i słonina,
Lizał się panu kocina:
Oczki przymilał, na ramieniu siadał,
A słoninkę pomału jak zjadał, tak zjadał.
Pan się nawet z nim dzielił własnemi potrawy;
Jednem słowem, kochał go i był nań łaskawy.
Brał go nawet częstokroć do swojej pościeli;
Przytem mu jeszcze więcej zjednał przyjacieli,
Którzy kochając pana, kochali i kota
Ale cóż robi niecnota?
Gdy go już zapach nie dochodzi szperki,
Gdy się zjadły z komory gomółki i serki,
Kiedy już wychodziła z szafki leguminka,
Inaksza u kotka minka.
Pieszczotną zmienił naturę,
Wzniósł ogon w górę.
Zgasła zmyślona pokora,
Słowem inny niż był wczora.
Ba nawet gdy teraz spotka
Pana kotek, a pan kotka,
Kot niby pana nie widzi.
Pono on się tego wstydzi,
Że mu lizał łapki,
Gdy zjadał ochłapki;
A dziś z miną hardą
Nagradza je wzgardą.
Ale to jeszcze mniejsza, jeszcze niedziwota,
Tak brzydkiej niewdzięczności doświadczać od kota,
Lecz człowiek, wyższy nad zwierzę,
A tak rzekłszy prawdę szczerze,
Częściej czyni coś dla czego, —
Któż w świecie nie doznał tego?