Krzysztof Kamil Baczyński
Nocą, gdy sanie…
Nocą, gdy sanie szeptem przesuną po drodze,
niebo wysoko rośnie na kolumnach smreków
i gwiazdami oddzwania modrym śniegom odzew
nad wsiami płynącymi w dole ciszy rzeką…
Wonna kaplica nocy gaśnie w ostrych świecach
drzew ucichłych o zmroku jasną gęścią bieli,
drogi płyną niebieską polewą księżyca
w zgęstniałe morze nieba, w dzwonną, czystą ciszę.
Mróz otarł szorstkie futro w nasze ciche usta,
zmrok pogasił strumienie jak błękitny płomień
i noc rozpięta miękko na zastygłych drzewach
zgaśnie cicho na matach wietrznych oszołomień.
A wtedy oczy zajdą w szklane, śliskie niebo,
które głębią odpłynie smutnie i bezchmurnie,
przepastne, modre stropy pękną wielką ciszą
i wyżej pojedziemy… w diamentowe turnie.
6. I. 39