Przejdź do treści Przejdź do menu Przejdź do wyszukiwarki

Podziel się tym

Henryk Zbierzchowski

Jesienią

Park drzemie… drzewa, jak schorzałe twarze
Zewsząd zwiędłymi rumieńcami świecą…
Z szelestem szklannym liście zwiędłe lecą,
Patrząc na niebo, co umierać każe…

O! gdzieś na gwiazdach wicher łka rozpacznie
Wskrzeszając zmarłe, zapomniane głosy…
Już brzozy-płaczki rozpuściły włosy
— Wkrótce się obrzęd pogrzebowy zacznie.

Pomiędzy bagno mętne zardzewiałe
Ścieżki, jak widma przypadłszy do ziemi,
W pomroku ręce wyciągają białe.

Aż w końcu dwiema liniami jasnemi
W krzyża potworne wyrosły ramiona.
— Chodźmy stąd… cicho… w tej chwili ktoś kona…