Felicjan Faleński
Z harmonii jesiennych
Południe senne pól zieloność zwiędłą
W srebrzyste pasma oprzędło —
Milczą pożółkłych drzew i wzgórków szczyty
I ponad wód zwierciadła
Głusza przypadła.
Tak, że jedynie wietrzyk, w gąszczach skryty
Ilekroć zbudzi w nich dreszcze,
Uschła gałązka szeleszcze,
Lub liść bladawy
Szemrze wśród trawy,
I nigdzie chmurki, plamki, ni obłoka,
Tylko, jak zajrzysz z wysoka,
Niebo dokoła.
Nie już błękitne, jak jest wzrok anioła,
Lecz, jak go miewa,
W dal patrząc, dziewa;
Przyćmiony pyłami złota.
I spokój wszędzie. Bowiem zwolna cała
Ziemska robota
Na to ustała,
By w znoju czoła setne dawszy plony,
Obchodzić mogła Pański Rok skończony.
Chodźmy na pola… Smutku tam jest wiele,
Lecz i pociechy też słodkiej…
O! mój milczący aniele,
Patrz, jak te blade stokrotki
Dni ostatecznych towarzysze wierni,
Wśród zżętych dumają ścierni…
Każda z nich, zda się, wspomina
Ubiegłe tylko, co lato,
I choć już zima
Szronem się zżyma,
Śni sobie wiosnę skrzydlatą…
Nieprawdaż, moja jedyna,
Że jest uroczym i ten smutek cichy,
I ta pociecha,
Co po przez łzy się uśmiecha,
Jak wonne kwiatów kielichy,
Zemdlone skwarem, odświeżone burzą
Które, gdy słońce głowę do snu skłania,
I skrzące rosą śle mu pożegnania.
O! nim się nieba zachmurzą,
Powiedz mi, duszo ty tkliwa —
Jakże? więc tylko kto utracił dużo,
Spokojnym bywa?
Patrzę wokoło — tak — o! jakże mało
Jesieni biednej zostało!
W szumiących ścierniach bladych kwiatów nieco,
U drzew ostatki zieleni…
Nieba! toż ona
Samotnie kona —
Bo już i ptacy, indziej gdzieś zwabieni,
Za słońca śladem już lecą.
A nad zdeptaną tą chwałą,
Jakże to nieubłaganie
Dokoła wskróś rozedniało
Niebios błyskanie
Wiatr tak uciesznie chmurki precz przepędza,
Dzień tak się wdzięczy, jak już i nie było!
O! wszak jest przykrą ta promienna nędza
I ten wesoły uśmiech nad mogiłą?
Chodźmy stąd — chodźmy — Smutno tu. Pierś wzdęta
Łkaniem nabiera, łzami brzmieją oczy…
O! póki dusza uroczy
Swój raj pamięta,
Lepiej mieć jeszcze, choćby bardzo mało
Niżeli przeżyć wszystko, co się miało.
Bo gdy nadejdzie martwe święto zimy
W którem ni gromów czekać, ani tęczy,
To któż zaręczy,
Że po niem wiosnę ujrzymy?