Felicjan Faleński
U Zawratu
W krąg granitowe stojąc olbrzymy
Milczącą zgrają,
Na barkach nagich, wśród wiecznej zimy,
Niebo dźwigają.
Po wodociągach z brył lodowiska,
Dętych w arkady,
W martwe się sople krusząc, przebłyska
Wodospad blady.
Aż się w kotlinie szklanemi szyby
W śpiący staw zmieni —
Mchy tam zakrzepłe udają niby
Życie zieleni.
W tem dreszczu państwie śnieg mi na czoło
Płonące pruszy…
Dumam; prócz mnie, tu nigdzie
Żyjącej duszy!
Orzeł się tylko na wichrach waży
W przestrzeni sinej,
I cedr gdzieś w dole. Król, pośród straży
Kosodrzewiny.
Patrzę — u stóp mych w głębokiej dali,
Między parowy
Gra sobie w słońca promiennej fali
Płat szafirowy.
— Cedrze! Czy nieba strop się tam chyli
Z gór zawieruchą? —
A on mi na to: — Nie wiem. W tej chwili
Dumałem głucho. —
— Orle! czy wiosna zbiegła tam, czyli
Snów rajskich gońce? —
A on mi na to: — Nie wiem. W tej chwili
Patrzałem w słońce. —
I dłużej, głos w te czczości grobowe
Słać — próżna praca!
Echo mi tylko własną mą mowę,
Grzmiąc, nazad zwraca.