Edward Słoński
Jak pąki drzew
1
Jeszcze tym pąkom na drzewach
i wiosny, i słońca brak,
a serce już rwie się z piersi,
jak z klatki stęskniony ptak.
Jeszcze te pąki na drzewach
dziś-jutro okryje szron,
a w sercu, jak w harfie złotej,
już dźwięczy radosny ton…
Pieśń jakaś płynie weselna —
raduje się cały świat,
z pod śniegów wstają, jak dymy,
miłości dalekich lat.
Ktoś słodkie imię twe kładzie
na serce, jak dobrą dłoń, —
i słyszę twój głos daleki,
i czuję twych włosów woń.
I nie wiem — twoje to tchnienie,
czy wiatru wiosenny wiew?
…O słońce, pocoś mnie wiosną
nalało, jak pąki drzew?
2
Budzą mnie ze snu tęsknoty
szumami wezbranych rzek,
ktoś mówi: — Przed kurów pianiem
dziś w nocy spadł znowu śnieg… —
Otwieram okno szeroko
i patrzę na cały świat…
Niech leżą pod białym śniegiem
miłości dalekich lat.
A serce nabrzmiałe wiosną
na trwogę bije, jak dzwon:
— Jeszcze tych pąków na drzewach
nie zwarzył tej nocy szron. —
3
Naprawdę byłaś tu przy mnie,
widziałem ciebie przez sen,
na ustach miałem twe usta,
na oczach twych włosów len.
Naprawdę byłaś tu przy mnie
i znikłaś z oczu i z rąk,
a dotąd pachną mi jeszcze
twe włosy, jak kwiaty z łąk,
a dotąd czuję na ustach
gorące miody twych ust
i patrzą na mnie twe oczy,
jak wody wiosenne z brózd.
I dotąd pod moją ręką
w godzinie tęsknot i złud,
jak kwiat, co z pąku rozkwita,
drży ciała twojego cud.
I szumi w przedrannych ciszach
paląca się w sercu krew…
…O słońce, pocoś mnie wiosną
nalało, jak pąki drzew!…
4
Na pąki nierozwinięte
dziś w nocy spadł biały śnieg,
głos jakiś obcy z pod świtu
na tamten woła mnie brzeg.
Otwieram okno szeroko
i słucham, i patrzę w dal —
miłości moich dalekich,
miłości moich mnie żal.
Na pąki nierozwinięte,
na szumy wezbranych rzek,
o wiosno, wiosno, dziś w nocy
śmiertelnie biały spadł śnieg…