Bolesław Leśmian
Wiosna
Takiej wiosny rzetelnej, jaką w swym powiecie
Widział Jędrek Wysmółek, — nikt nie widział w świecie!
Poprzez okno karczemne łeb w bezmiar wyraził
I o mało się w durną mgłę nie przeobraził!
Lecz umocnił się w karku i, nieco przybladłszy,
Łbem pochwiał dla otuchy i splunął, i patrzy…
Jego własna chałupa wraz z babą i sadem
Odwróciła się nagle nieproszonym zadem.
Wieprz — znajomek, niewiększy na pozór od snopa,
Biegnie w skradzionych portkach Magdzinego chłopa.
Ryj mu lilią zakwita! Czar bije od przodu!
I z wołaniem: «Gdzie Magda?» — pcha się do ogrodu!
Wóz drabiasty, jaskółczej doznając uciechy,
Z okrzykiem: «Co ja robię?» — frunął ponad strzechy.
A wójt w ślad mu się jarzy to modry, to złoty
I zębami przedrzeźnia znikłych kół turkoty.
Wywróconą na opak do rowu ulicą
Mknie Kachna i płonącą powiewa spódnicą.
Wichrzy się i pokłębia i upałem bucha,
Cała w ogniu i szumie! Pożar — nie dziewucha!
Skry miota wedle woli, — nie szuka powodu,
I z szeptem: «Moja wina!» — dymi się od spodu!
A Maciej — ten z przeciwka, co to brak mu klepki,
Konno dybie w niebiosy wesoły i krzepki!
Cały w różach i malwach, coraz nieznajomszy
Pyskiem w niebie wydziwia, jakby służył do mszy.
Tuż obok, jak to bywa między błękitami,
Przelatuje siedząco Pan Bóg z aniołami.
A ten wrzeszczy od rzeczy i na koniu pstroku
To skoczy, to zje malwę, to ginie w obłoku!