Adam Asnyk
W zimowej nocy
Idzie z piosenką na ustach
Przez śniegu zaspy zimowe
I nie wie, gdzie mu wypadnie
Na nocleg położyć głowę.
Choć noc już ziemię pokrywa
A wszędzie pustka wokoło —
On w swej samotnej wędrówce
Bez trwogi idzie wesoło.
Patrzy na pola zmrożone,
Na cieniem pokryte drzewa,
I nie przerywa piosneczek,
Lecz dalej tak sobie śpiewa:
„Tyś mi nie straszną — o, nocy! —
Chociażeś mroki rozsiała
Tak gęste, jakbyś na zawsze
Nad światem panować miała;
Bo wiem, że musisz nie długo
Przed słońcem uciec w otchłanie —
A dla tych, co się obudzą,
Zabłyśnie nowe świtanie.
Ty mi nie zmrozisz — o, zimo! —
Serdecznych moich nadziei,
Choć ziemię pokrywasz martwą
Całunem śnieżnej zawiei.
Pomimo groźnej twej władzy
Nie mogę zwątpić, że z wiosną,
Jeżeli nie mnie, to innym
Znów świeże kwiaty wyrosną.
Ty mnie nie zwiedziesz tak łatwo
Pozornym chłodem — o, miła! —
Choć mnie odpychasz za życia…
Choćbyś mnie wzgardą zabiła;
Bo wiem, że prędzej, czy później,
Chwile niechęci przeminą:
Po śmierci kochać mnie będziesz,
Moja ty piękna dziewczyno!
Wy także ludzie przede mną
Próżno uczucia kryjecie:
Nie dam się złudzić pozorom,
Że serc zabrakło na świecie;
Jak tylko tchnienia cieplejsze
Czar dawnych uniesień wskrzeszą,
Po śmierci kochać mnie będziesz
Ty, chłodna, milcząca rzeszo!”