Adam Asnyk
Napad na Parnas
Dobrze było w swoim czasie
Apollina służbie głodnej
Mieć kąt własny na Parnasie,
Ciepły, cichy i wygodny.
Dobrze było w laurów cieniu,
Pod opieką Muz dziewięciu,
W poetycznem zachwyceniu
Żyć po własnem wniebowzięciu.
Wierne sługi łaska Feba
Przyodziała w blask sowicie;
Wszystko było, co potrzeba,
Na Parnasu górnym szczycie.
Można było pełną dłonią
Z kastalskiego czerpać zdroju
I oddychać kwiatów wonią
W błogiej ciszy i spokoju.
Do przejażdżki służył stary
Lotny rumak, co miał skrzydła,
A śmiertelni nieśli dary
I pochwalny dym kadzidła.
Niezła była to dzierżawa,
Gdy kto innych nie miał włości!
W gruncie rzeczy — dym i sława
Także godne są zazdrości.
Więc i wielcy, więc i mali,
Brnąc przez wszystkie życia burze,
Jak umieli, tak się pchali
Na Parnasu święte wzgórze.
Ten przy lirze, ten przy gęśli,
Ów z piszczałką nawet lichą:
Wszyscy z góry światem trzęśli,
A śmiertelni — byli cicho.
Chociaż który śpiewał cienko,
Chociaż czasem rozdarł uszy,
Lud się pieścił wciąż piosenką,
Bo melodyę miał w swej duszy.
Aż tu naraz zgiełk i wrzawa…
Bartki, Wojtki, nawet Kasie
Zaprzeczają wieszczom prawa
Do pobytu na Parnasie.
Gmin się burzy, rwie się czeladź,
I przekupki, i studenci;
Wszyscy krzyczą: „Siec i strzelać!
Niechaj giną wniebowzięci!”
Wydostali gdzieś z przedpiekla
Pozytywnych dział bateryę,
W pękające bomby Haeckla
Uzbroili artyleryę;
Przypasali miecz Darwina,
Mściwi, groźni i zajadli,
I do gaju Apollina
Na drzemiących wieszczów wpadli.
Łatwo rzeszę zgnieść bezbronną,
Łatwo krwawe sprawić rzezie,
Gdy najeźdźcy walczą konno
Na pochodzeń hypotezie;
Induktywną swą metodą,
Ewolucyi chytrą sztuką,
Jednych rąbią, drugich bodą,
W prawo, w lewo, tną i tłuką —
Nikt nie ujdzie ich pogoni!
Próżno śpiewny chór się cofa:
Już nikogo nie zasłoni
Słodko brzmiącej pieśni strofa.
Wykarmione wieszczym duchem
Ody, hymny lub peany
Jęczą teraz pod obuchem
Mechanicznej sił przemiany.
Tren miłosny lub ballada
W swym rynsztunku idealnym —
Wszystko pierzcha, wszystko pada,
Przed doborem naturalnym.
Ta broń straszna w ręce tłumu
Rozstrzygnięcie daje łatwe:
W imię świętych praw rozumu
Apollina biją dziatwę.
Trubadury i minstrele,
Poetyczne bardów pułki,
Otrzymawszy sińców wiele
Przez Parnasu mkną zaułki.
I niejedna nawet Muza,
Zaskoczona przez studenta,
Oberwała nagle guza,
Który długo popamięta.
Aż nareszcie śpiewne bractwo
Woła: „Ratuj, Apollinie!
Ukarz jawne świętokradztwo,
Bo sług twoich ród zaginie.”
Barbarzyńcy ci zuchwali
Już niczego się nie zlękną;
Gdy nie wstrzymasz, pójdą dalej
Nieśmiertelne burzyć piękno,
Widzisz, panie, straszny zamęt:
„Broń więc wiernych od bezprawia…”
Na te skargi, na ten lament,
Melodyjny bóg się zjawia.
W złotym blasku, uśmiechnięty,
Na burzliwą patrzy młodzież,
Co, napadłszy wzgórek święty,
Potargała wieszczom odzież.
Z olimpijskim bóstw spokojem
Przed zwycięzców zastęp schodzi
I ucisza tchnieniem swojem,
Przemawiając tak do młodzi:
„Skąd te gniewy? skąd te krzyki?
Skąd ten rozbój mojej służby?
Skąd ten cały zamach dziki
Na śpiewaków, sny i wróżby?
Skądże przyszło wam do głowy
Napaść cichy Muz przybytek
I doktryny sztandar nowy
Na tak śmieszny wziąść użytek?
Czyż sądzicie, że, dorywczo
Zaczerpnąwszy mądrość szkolną,
Już wam pieśni moc ożywczą
Sponiewierać teraz wolno?
Ja poważam także wiedzę
I oddaję cześć Minerwie,
Co, mieszkając tuż o miedzę,
Nigdy badań swych nie przerwie.
Chcę, by Parnas żył z nią w zgodzie,
Korzystając z jej wyroku,
I w kwitnącym Muz ogrodzie
Wieczne prawdy miał na oku.
Chcę, by kroczył w równej mierze
I otrząsał lutnie z pleśni,
Wszystkie życia prądy świeże
Odtwarzając w swojej pieśni.
Jednak moje wdzięczne państwo
Cel i zakres ma odrębny
I nie może pójść w poddaństwo
Guwernantki tej bezzębnej,
Która siostry mej, Minerwy,
Przedrzeźniając obyczaje,
Wciąż roztrząsa: czyli pierwej
Było kurczę, czy też jaje…
I nie mogą struny lutni,
Drżące szmerem pocałunków,
Do uczonych schodzić kłótni,
Powstawaniem brzmieć gatunków.
Tej krainy śpiewnych marzeń
Nietykalną jest potęga
I wśród wszystkich przeobrażeń
W ideału sferę sięga:
Gdyż królewska pieśni władza
Wieczne swoje panowanie
Na uczuciach tych zasadza,
Co nie mogą uledz zmianie;
Idealnych snów przędziwo
Wiecznie snuje dla człowieka;
Serc tęskniących walkę żywą
W strój piękności przyobleka.
Piękność — pierwszem dla niej prawem,
Główną gwiazdą na błękicie;
Piękność tylko swym objawem
Nieśmiertelne da jej życie!
Więc, chcąc sądzić w państwie sztuki
O fałszywej piewców nucie,
Prócz rozsądku, prócz nauki,
Trzeba piękna mieć poczucie.
Komu takiej braknie miary,
Ten się światu nie przysłuży.
Gdy poezyi słodkie czary
I fantazyi gmachy zburzy.
Wyście przyszli jak szkodnicy,
Biorąc sobie za rzemiosło
Deptać wszystko bez różnicy,
Co w ogrodzie mym wyrosło.
Muszę skarać taki zamach…
I tej hordzie, która wrzeszczy,
W mej świątyni stojąc bramach,
Nowy rodzaj stworzę wieszczy.”
To wyrzekłszy, bożek wkrótce
W napastników wybrał gronie;
Krzykliwego wziął dowódcę,
Wieńcząc laurem jego skronie.
Złotą lirę dał mu w ręce,
Tajemnicze wyrzekł słowo
I rozkazał, by w piosence
Streścił światu mądrość nową.
Wnet Parnasu cały wzgórek
Stanął w niemem osłupieniu,
Słysząc romans dwóch komórek
W pacierzowym tkwiących rdzeniu.
Pieśń, na nowe pchnięta tory,
Materyalną wziąwszy suknię,
Do mózgowej sięga kory,
Po nerwowem pędzi włóknie.
Serc pragnienia, i zachwyty,
I myśl każdą, i uczynek,
Wyprowadza z walki skrytej
Wirujących wciąż drobinek.
W nieprzerwanym kreśli wątku
Organizmów epopeję,
Odtwarzając od początku
Protoplazmy pierwsze dzieje.
I w powszechnej bytu walce
Przez rodzajów zmiany skacze…
Aż, w rozpaczy łamiąc palce,
Upadają w proch słuchacze
I błagają: „Wielki Febie!
Dość tej kary, dość tej męki!
My o litość prosim ciebie:
Ucisz dzikie lutni dźwięki.”
Lecz Apollo, nieubłagan,
Zapał wieszcza wciąż podsyca —
I pieśń huczy jak huragan,
Albo wyje jak wilczyca.
Śpiewa dalej mistrz uparty,
Rozdzierając wszystkim uszy –
A tłum, widząc, że nie żarty,
Pragnie strasznej ujść katuszy.
Napastników roty bitne
Na złamanie lecą karku;
Swe sztandary gubiąc szczytne,
Uciekają z Muz folwarku…
Wszyscy chcą się w ziemię zapaść,
By ujść mściwej Feba dłoni:
Taki koniec wzięła napaść;
Ledwie przetrwa pamięć o niej.
Znowu Parnas lśni pogodą,
Znowu spokój w nim głęboki;
Tylko wieszcze dotąd wodą
Okładają swoje boki.