Adam Asnyk
Nad przepaścią
Z przepaści ciemne widmo wstało…
I na urwisku stromem
Wędrowca w drodze zatrzymało
Bezkształtnym swym ogromem.
Przyszło go trwożyć groźną mocą,
Co ludzkie serca gnębi:
Unicestwienia głuchą i nocą,
Próżnią bezdennej głębi.
I zasłoniwszy błękit, rzecze:
„Nic ciebie nie ocali;
Z tego rozdroża, o człowiecze,
Już niema wyjścia daléj!
Próżno, na przekór twardym losom,
Zmierzałeś wciąż do szczytu,
I próżno chciałeś kraść niebiosom
Zagadkę swego bytu.
Szalona pycha ciebie zwiodła:
Myślałeś, że bez końca
Będziesz nieść w górę ludzkie godła,
Do prawdy zdążać słońca…
Wiedz, że nie może nikt bezkarnie
W bezdenną toń spozierać —
I musisz wszystkie przejść męczarnie,
I zwątpić… i umierać…
To światło, z którem dumnie kroczysz,
Na to ci tylko służy,
Byś ujrzał przepaść, gdzie się stoczysz
Na końcu swej podróży.
Tem światłem mar uroczych roje
Spłoszyłeś na swej drodze…
Uniosły z sobą szczęście twoje,
A za to ja przychodzę!
Na miejsce jasnej ich gromady,
Co pierzchła już skrzydlata,
Przybywam jako cień zagłady
I wiecznej nędzy świata.”
A człowiek na to: „Marny cieniu,
Coś postać wziął olbrzyma,
Idę ku swemu przeznaczeniu
I nic mnie nie zatrzyma.
Do góry, naprzód, wciąż przez wieki,
Z tem światłem, co mi dano,
Muszę w przyszłości kraj daleki
Za jutrznią biedz różaną;
Muszę zdobywać, krok za krokiem
Zdążając wiecznie za nią;
Na stromych ścieżkach walczyć z mrokiem
I chwiać się nad otchłanią.
Niejedne widma przychodziły,
By wieść mnie na bezdroże;
Niejeden sen mnie wabił miły
Na kwiatów miękkie łoże…
Spędziłem wszystkie mary piękne,
By prościej iść do celu;
I ciebie teraz się nie zlęknę,
Posępny kusicielu!
I ty ustąpić musisz z drogi:
Zwodnicza twa potęga!
Po nad nicestwa ciemne progi
Duch ludzki wyżej sięga!”